Początek
Tej nocy po raz pierwszy zaczął padać śnieg. Wyglądałam wtedy przez okno, oczekując, aż brat wróci z dworu. Tego dnia poszedł na trening ze swoją mistrzynią, więc ja nie wtrącając się, zostałam w domu, by móc pomagać mamie. Ta zajęta przygotowaniem obiadu, praktycznie nie zwracała na mnie uwagi. Od czasu do czasu prosiła, bym pomogła jej, gdyż jakiś przepis się nie zgadza lub po prostu zaginął. Tego dnia szykowała się prawdziwa uczta, gdyż tato zaprosił wielu wspaniałych gości. Mniej więcej z tego, co wiedziałam to miały się zlecieć osoby powiązane z pracą ojca. Ludzie, którzy polują na złe potwory, o których mówili przy świecach, mieli usiąść razem przy jednym stole. Chcieli pogadać, wymienić się informacjami, gdy ja z braciszkiem będziemy w innym pokoju. My jako dzieci, mające zaledwie parę lat nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Słyszeliśmy opowiastki, lecz nic poza tym. Według nich mieliśmy się tym nie przejmować, zostawić tę sprawę w spokoju, dopóki.. nie przyjdzie właściwa pora. Jako dzieci wywodzące się z rodziny łowców wampirów mieliśmy naprawdę ciężko. Co roku zmienialiśmy miejsce zamieszkania, przez co widziałam na oczy pięć różnych domów, które miały nas chronić przed wrogami naszych rodziców.
Westchnęłam ciężko, wiedząc, iż za miesiąc z powrotem zmienimy lokalizacje. Popatrzyłam raz jeszcze na mamę i usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybko podbiegłam do stołu, nakryłam go obrusem, po czym skierowałam się do drzwi.
-
Rozstaw talerze i sztućce, zaraz zajmę się kolacją - poleciłam mamie, otwierając drzwi. Uśmiechnąwszy się słodko, poczekałam, aż wszyscy wejdą do środka, po czym ukłoniłam się w geście szacunku.
-
Konbanwa. - przywitałam gości, po czym zerknęłam na stojącą z tyłu rodzinę -
Okaeri, Oto-sama. Okaeri Onii-sama. - zaczepiłam ich przyjaźnie, po czym tak jak wcześniej powiedziałam, ruszyłam do kuchni, gdzie było wiele do zrobienia.
Na początku wyjęłam z bratem indyka, a zaraz potem dodałam trochę pieprzu i soli do sałatki. Dalej wyjęliśmy ziemniaki i powoli zaczęłam wszystko zanosić. Na początku surówka, parę sosów, sok gruszkowy oraz pomarańczowy [ulubiony brata i mój], a zaraz potem przyszła kolej na mięso, które zaniosłam razem z bliskim memu sercu chłopakiem.
Następnie usiedliśmy wszyscy razem. Standardowo wybrałam miejsce obok rodziny, gdyż przy niej czułam się najlepiej. Obcy ludzie gadali między sobą na takie tematy, że nie miałam zbytniego pola do popisu.
-
Dzisiaj nauczyłam się nowego wiersza - rzekłam do rodzicielki, która siedziała po mojej lewej stronie.
-
Skarbie nie teraz, mamy gości. Później mi go powiesz, dobrze?No i to by było na tyle. Próba nawiązania jakiejkolwiek rozmowy wydawała się bez sensu. Chociaż może jego zagadam? Skierowałam swe oczy na chłopaka, co zawsze lubił spędzać ze mną czas. Pomimo, że ciężko trenował to zawsze starał się poświęcić mi tą krótką chwilę.
Ach, jaki jaki on był słodki.
Jednakże i ten milczał. Chwilę później ojciec zaproponował byśmy odeszli od stołu i udali się na spoczynek. Pokręciłam przecząco głową, po czym wstałam i ruszyłam do kąta. Chciałam poudawać, że mnie nie ma, jednocześnie sprawiając, że mogłam o wszystkim usłyszeć.
Najedzona już byłam, w końcu zjadłam talerz sałatki oraz parę pieczarek, które były dekoracją indyka. Mięsa, a zwłaszcza drobiu, nie trawiłam. Miał on dziwny, zdecydowanie za suchy posmak, który drażnił przełyk. Ponad to w tej kwestii się zgadzałam z bratem. Jeszcze wtedy, gdy wspólnie nieśliśmy ptaka na stół, skwitował on, że jest ohydny. Sama z tamtej chwili parsknęłam i przyznałam mu rację słowami ,,Hai, ja też go nie lubię".
Wracając do tematu, to jak zapowiedziałam, starsi zajęli się rozmową. Jej głównym tematem były wampiry, grasujące w okolicy. Według nich straszne istoty żywiące się ludzką krwią, tym razem pozbawiły życia wielu ludzi. Dziesiątki osób było martwych, co skłaniało łowców do działania. Ci opracowując przyszłe plany oraz strategie, nie zauważyli, że za oknem coś warczy. Podniosłam nieco głowę, ale nagle nastała cisza. Czas jakby stanął w miejscu, a ja zamarłam. Przede mną ukazały się , świecące czerwone ślepia, które patrzyły na nas jak na potencjalną kolację. Wystraszyłam się, przez co gwałtownie odsunęłam się w tył. Cień fotela wydawał się świetnym schronieniem, szczególnie, że zapalone były tylko świece.
Wszystkie wydarzenia z tego dnia, pamiętam jak przez mgłę. Okno zostało rozbite na milion kawałków, a w pomieszczeniu pojawiły się trzy osoby. Ludzie siedzieli jak wryci, przyglądając się nieznanym istotom. Fioletowłosa, białowłosa i srebrzystowłosy facet byli początkiem końca paru osób..
-
Do broni! - krzyknął jeden z mężczyzn i pomimo, że pierwszy odzyskał kontrolę nad ciałem, to również szybciej wykopał sobie grób. Jego głowa w jednej chwili znalazła się w locie, a następnie wylądowała na miejscu, gdzie jeszcze do niedawna znajdował się indyk. Przelała się pierwsza krew, która skłoniła mnie do zamknięcia oczu. Chyba właśnie przez to straciłam widok tego, czego więcej już nie ujrzę. Rodzice, łowcy i ukochany, starszy brat, na którego widok zawsze się uśmiechałam. Jednakże teraz nie słyszałam już krzyków, czy odgłosów walki. Czułam chłód, bijący z dworu oraz obce ręce. Otworzyłam powieki i zobaczyłam, tego samego mężczyznę, co wcześniej. Wampir o czystej krwi, nie mógł przemieniać, ale potrafił nacieszyć się piciem szkarłatnej cieczy z ludzkiego dziecka. W dodatku patrzył na mnie z taką nienawiścią i jednoczesnym pożądaniem. Jednakże tu nie chodziło o miłość, a to czym było wypełnione moje ciało.
Bałam się, tak bardzo się bałam
Śnieżne kły błysnęły w słabym świetle księżyca. Bicie serca przyspieszyło, głowa rozglądała się na boki, szukając ratunku, lecz takowego nie znalazła. Jedyne, co była w stanie zobaczyć to martwe postacie, przez które adrenalina poszła w górę. Chęć ucieczki wzrosła, w końcu znajdowałam się na skraju życia i śmierci. Popatrzyłam niemal błagalnie, gdy zostałam uniesiona nieco do góry. W tym czasie moje nogi zaczęły się ruszać, chcąc się wydostać z patowej sytuacji. Krzyk zamarł w piersi, czułam, że jestem stracona, aż coś mnie pchnęło na biały puch. Znieruchomiałam, patrząc na to co się stało. Moja matka, rodzicielka, którą tak kochałam, zaczęła toczyć walkę z drapieżnikiem. Z trudem powstrzymywałam łzy, które cisnęły się do oczu.
-
Ona.. nie może.. Okaa-sama... - wyłkałam z siebie, nie mogąc wymówić poprawnej składni. Język się plątał, a ja starałam się ją uratować za pomocą pojedynczych słów, które niczym zaklęcia, wylewały się ze mnie potokami. Kobieta, jednak gasła. Z każdym uderzeniem dłoni, z każdym sparowanym atakiem katany. Wiłam się na ziemi, nie będąc w stanie niczego innego zrobić. Moje ramiona zrobiły się czerwone, tak samo jak opuchnięta od płaczu buzia.
-
Mamo, wróć do mnie! - zdesperowana wykrzyczałam pierwszą i ostatnią rzecz, jaką mnie się tak naprawdę udało. Ukochana osoba odwróciła się w moją stronę. Jej długie, brązowe włosy układały się falami, ubranie wciąż pozostało nieskazitelnie czyste, a oczy.. Ach, te szmaragdy, które kochałam oglądać, teraz zgasły.. Uklękłam na śniegu, gdy od tyłu złapały mnie ciepłe dłonie. Gdy spróbowałam się odwrócić, zostałam nagle przytrzymana. Moim oczom zdołał mignąć blondwłosy kosmyk, który był ostatnim widzianym przez mnie obrazem. Zapanowała ciemność, wypełniona słodkim głosem.
-
Przykro mi Skarbie, ale teraz śpij. Obudzisz się już w lepszym świecie, to Ci obiecuję. I nastała cisza. Tak bliski mi świat zaczął się oddalać, aż wraz ze wspomnieniami zniknął na zawsze.
Dom ostry jak brzytwa
Kilka lat później....Nigdy nie myślałam, że obdarzę kogokolwiek miłością. Odkąd przybyłam do wielkiego, zrobionego w stylu wiktoriańskim domu, czułam się pusta. Żyłam z dnia na dzień z myślą, że coś straciłam. Codziennie budziłam się w nocy z krzykiem, widząc te koszmarne obrazy. Wszystko, cała biel pokryta była szkarłatem, a ja stałam pośrodku, nie mogąc nic zrobić. Oni .. tak mówiłam na potwory, które mnie nękały, a dokładniej otaczały ze wszystkich stron, pragnąc mnie pożreć. Czułam ból, lecz sama nie robiłam nic, by temu zaradzić. Krzyczałam, choć nikt mnie nie słyszał i cały sen się kończył. Pokojówki przychodziły do mnie dokładnie o trzeciej trzydzieści trzy, by sprawdzić czy wszystko w porządku. Zawsze kiwałam głowy, by zostać sama i móc się nacieszyć ciszą oraz przemyśleniami. Czemu zawsze widziałam to samo? Co to oznaczało? Nikt nie był w stanie tego wyjaśnić, nawet najbardziej zaufana w tym domu osoba. Panna Kurenai, znana przez wszystkich jako Rose została moją główną opiekunką. Również to ona nadała mi imię ,,Laurie". Innymi słowy, w końcu zaczęłam żyć. Ulokowana w ogromnym, czerwonym pokoju, czułam się jak księżniczka. W dodatku traktowano mnie z wielkim szacunkiem jak i troską. Marzenie, prawda? Jednak nigdy tak nie było. Na samym początku zostałam przedstawiona całej rodzinnie. Jedno, ogromne rodzeństwo złożone z różnych, wręcz nietypowych charakterów. Białowłosa piękność, o kryształowych oczach cechowała się chłodem i elegancją. Rudy chłopak był typem osoby, która przebywa tam, gdzie jest cicho i ciekawie. Kolejny tym razem czarnowłosy mężczyzna był typem uwodziciela, uważającym wszystko za swoja własność. Ostatnią z nich była moja ukochana blondynka. Stała się moim światłem, uosobieniem przypominała Boga, który zszedł na Ziemię. Tajemnicza, miła, pomocna i bezkonfliktowa. Wszystko potrafiła wyprostować, co oznaczało, iż to ona była złotym środkiem, trzymającym wszystko w ryzach.
Stojąc z boku i przyglądając się jej, chciałam być taka jak ona. Pewnego dnia to się jednak zmieniło. Parę lat temu, za nim zaczęłam posługiwać się bronią, podsłuchałam jej rozmowę z jakimś człowiekiem. Tego dnia wydawałam się szczęśliwa, gotowa do nauki nowych przedmiotów. Taa, już od drugiego dnia mojego ,,życia" zaczęłam się uczyć, jak i doskonalić. Chciałam za wszelką cenę zapełnić pustkę, po stracie tego ... czegoś. Wróćmy, jednak do meritum tematu. Przechodziłam akurat koło biura, a raczej chciałam pogadać ze złotowłosą o moich przyszłych treningach. Wiecie, musiałam wybrać broń, sprawdzić swoją wytrzymałość, dopasować trenera.. W każdym razie do środka nie udało mi się dojść z powodu tematu tamtej dyskusji. Mówili o tym, że nie powinnam wiedzieć, co zaszło pewnej krwawej nocy... A dokładniej wyglądało to tak:
-
Jesteśmy sami? -
Owszem.. o czym chciałaś pogadać?-
O... Laurie.-
Co z nią? -
Musimy utrzymywać ją w niewiedzy. Rozumiesz?-
Nie powiedziałaś jej?-
Nie, w czym problem? -
No w niczym, ale czy to w porządku. Wiesz, tamta krwawa noc..- J
est nieistotna. Nie rozumiesz? Od teraz jest częścią familii, innymi słowy stała się członkinią rodu Kurenai. To postanowienie i nawet nie próbuj go podważyć, jasno się wyraziłam?-
Pewnie, ale co jej powiesz, gdy się dowie? A może znowu zrobisz, to co wtedy? -
Wtedy to będzie mój mały problem. Ta dziewczyna zasługuje na życie w normalnej rodzinie. Łowcy nie zapewnią jej bezpieczeństwa, poza tym.. Ona ma coś czego pragnę, a dokładniej coś.. z czym jestem powiązana. -
Chodzi o krew? - C
oś w tym stylu, ale nie tak jak myślisz. -
Wakarimashta, zrobię co w mojej mocy, by została w takim stanie. -
Arigato... i pamiętaj, ona nie wie o wampirach. Jeszcze nie... W tamtej chwili uciekłam, nie mogąc im ponownie zaufać. Z moich rąk wypadły książki, potknęłam się o własne nogi, ale smutek i rozpacz popchnęły mnie dalej. W tamtej chwili dowiedziałam się trzech istotnych rzeczy. Po pierwsze w moim życiu znaczącą rolę odgrywali łowcy. Po drugie mieszkałam w domu pełnym wampirów. Po trzecie panna Kurenai, jest odpowiedzialna za mój teraźniejszy stan. Kto wie, może nawet odpowiada za moje koszmary, ale tego nie byłam w stanie dowieść. Tak mało informacji, tak dużo pytań, które każdego dnia zadawałam sobie.
Zmieniłam się tak naprawdę w chwili, gdy los wystawił mnie na próbę. Mój talent do rozpoznawania broni, jak i posługiwania się nimi był strasznie rażący. Kobieta, którą darzyłam takim szacunkiem przestraszyła się tego nie na żarty. W sumie.. to w tamtej chwili przestała mnie obserwować. Zostałam sam na sam z Feridem (czarnowłosy przystojniak poznany już pierwszego dnia), który postanowił mnie szkolić. Był szybki i silny, co znaczyło, iż ma nade mną ogromną przewagę. Ja nie mogąc go dogonić, zaczęłam snuć strategie, jak za pomocą łuku i sztyletu mogę go pokonać. Czasami przychodząc w zdobnych sukniach potrafiłam go rozśmieszyć, tak by stracił parę sekund reakcji. Również zdarzyła się interwencja w pidżamie, ale o niej nie chcę wspominać. Teraz, gdy siedzę w bibliotece i szukam czegoś na swój temat, wolę skupić się na tym, co istotne, a mianowicie jedną z takich rzeczy była przygoda z Rudowłosym oraz Śnieżnowłosą, w gruncie rzeczy zwali się Fredericiem i Fukuko. Byli olśniewającą parą, którą zawsze widziałam na sali treningowej. Od incydentu, który chcę opowiedzieć, minęło trochę czasu, ale zawsze uważam go za pierwszą wskazówkę, co do ich pochodzenia. Podczas wybierania broni zobaczyłam jak tamta dwójka ze sobą walczyła. Byli na wysokim poziomie, gdyż moje oko nie było w stanie nadążyć za ich atakami, a tym bardziej obroną. Czym byli? Przechyliłam głowę na bok, a następnie zobaczyłam, że dziewczyna krwawi. Co sił podbiegłam do niej, nie zważając na słowa mojej opiekunki. Gdy tylko znalazłam się na miejscu, nawet nie zauważyłam, kiedy zostałam odrzucona. Moje ciało zawisło, gdzieś w powietrzu, a ja starałam się nie wpadać w panikę. W duchu nie chciałam umierać, przynajmniej nie tam, gdzie jest bezpiecznie i przyjemnie.. Wylądowałam na zimnej podłodze, próbując gwałtownie złapać oddech. Przy mnie zaczęły się gromadzić twarze, wszystkie jednak były rozmazane.
-
Nie widzę was - wymamrotałam, widząc jedynie czerwień oczu. Ktoś się nade mną pochylał, w powietrzu było czuć metaliczny zapach krwi, ewidentnie gasłam.
Rok późniejTo był rok za nim tak naprawdę udałam się do upragnionej akademii. Zaczęłam powoli się przygotowywać, ćwiczyć przemowy, które wygłaszałabym przed klasą oraz zacieklej trenowałam z różnymi broniami. Nie szło mi tak dobrze jak z moją dwójką ulubieńców, ale wypadało wkuć chociaż podstawy. Byłam jeszcze młoda i pełna ducha. Szybko się uczyłam, za co nieraz głaskano mnie po głowie. Czasami, jednak wydawałam się nieswoja, gdyż zaufanie do tych ludzi przeminęło. Zostało jedynie ziarenko niepewności, które kiełkowało z każdym miesiącem.
Przestałam nawet trenować z moim mistrzem, gdyż jak to stwierdziłam ,,Przestałam być dzieckiem, które potrzebuje niańki". Zaczęłam zamykać się w sobie, co przejawiało się coraz rzadszym spędzaniem czasu przy rodzinnym stole. Zawsze tłumaczyłam to nagłym atakiem migreny, dziś nie potrafiłam znaleźć wymówki. Ruszyłam do jadalni, aż po drodze zostałam zatrzymana. Spojrzałam niewinnie na mężczyznę o kruczych włosach, a następnie minęłam go szerokim łukiem. Nie oddał tak łatwo wygranej. Chwycił mnie mocno za ramię, a następnie przyciągnął bliżej siebie. Talerz znajdujący się na srebrnej tacce delikatnie podskoczył, patrzyłam na to ze smutkiem.
-
Coś się stało? Chciałabym zjeść, póki ciepłe.. -
Oddzielasz się od nas. -
Samotność jest lepszym przyjacielem, nie mówi za dużo - pisnęłam słodko, powstrzymując łzy. Pragnęłam odejść, gdyż od tego wszystkiego bolało mnie serce. Kiedyś tak mocno ich kochałam..
-
Widzę to, oszukujesz nas.. -
Iie! Kocham was! To wy nie jesteście ze mną szczerzy! Jęknęłam, wyrywając się z jego uchwytu. Puścił mnie, a ja oddając mu swój posiłek popędziłam do swojego pokoju. Zamknęłam się na dwa spusty i odwróciłam. Buzią uderzyłam o twarde ciało swego mistrza. Ferid, bo tak się nazywał patrzył na mnie poważnie. Jego oczy były czerwone, natomiast kły były obnażone. Przełknęłam głośno ślinę i cofnęłam się, upadając na drzwi.
-
Uso[kłamstwo].. ty nie możesz istnieć. Nie.. nie.. koszmary nie istnieją! - zalałam się płaczem, nogami starając się odpychać. Dopiero przy dotknięciu plecami drzwi, wzdrygnęłam się, wpadając w panikę.
-
Tego miałaś nigdy nie zobaczyć, Laurie-chan. W końcu, zawsze byłaś idealna kandydatką na moją narzeczoną. Delikatna, słodka i zaborcza. Pilnie się uczysz i okazujesz każdemu pomoc, ale od niedawna zdajesz się być chłodna. Jesteś jeszcze mała, więc pozwól, że Ci coś wpoję. Jego oczy błysnęły złotem, tak bardzo przypominającym mój. Stałam się senna, więc w chwili, gdy zaczęłam się przechylać na bok, ten mnie złapał i podniósł na ręce. Uścisnął mnie mocno, zabierając na łoże. Ułożył mnie na nim wygodnie, pozostawiając wciąż w stanie głębokiej nieświadomości.
-
Od teraz skupisz się tylko na rodzinie. Na moment zapomnij o szkole, jednakże podświadomie wiedz, że nie masz się czego bać - przełknął ślinę i kontynuował -
Nie zbliżaj się do żadnych krwiopijców, nie warto im ufać. Jednakże jeśli o mnie chodzi, to zapomnij, że Ci to powiedziałem. Pamiętaj o istnieniu wampirów, o tym, że z nimi mieszkałaś. Tylko z jednym drobiazgiem, w chwili, gdy ktoś Cię zapyta o nas, będziesz nagle wszystko zapominać. Żyłaś szczęśliwie, tyle.Pokój zakręcił kółko, a samotne wycie wilka umiliło mi noc.
Resztę czasu spędziłam z rodziną, spędzając z nią beztroskie chwile. Byłam szczęśliwa, że ich znam, ale.. to nie byłam prawdziwa ja. Każdej nocy, leżąc samotnie pod grubą narzutą widziałam skrawki dawnej siebie. Samotna dziecina przechadzała się po rezydencji, nie mogąc zrozumieć, co wokół niej ma miejsce. Gdy wizja miała się wreszcie dopełnić, zaczęło się robić mgliście, aż wszystko zniknęło.
Chwile beztrosko mijały, do czasu, aż wysłano mnie do szkoły. Panna Kurenai, w końcu udzieliła zgody, mówiąc bym świetnie się bawiła. Chciałam tak zrobić, ale w środku czułam się taka pusta.. Mimo to, ruszyłam pełna nadziei na wrócenie do normalności.